O Zuzie wiedziałam tylko tyle, że jest ceramiczką. Chodząc po ulicach Szczecina, wielokrotnie mijałam zabytkową witrynę jej pracowni i zaglądałam w okna, by przyjrzeć się niewielkiej przestrzeni — jasnej i cichej, przywodzącej na myśl salę szpitalną albo laboratoryjną, pełnej surowo wyglądających narzędzi — szpachelek, wałków, szpatułek, pędzli i stempli. Zastygłych w bezruchu i w wyczekiwaniu na artystkę, by ujawnić swoją funkcjonalność.
Chcąc zrozumieć jej artystyczny świat, z dystansu eksplorowałam nie do końca znane, nieoczywiste środowisko.
Nie raz zdarzyło mi się kontemplować rzeźby kobiecych sylwetek, lekko spłowiałe, cieliste, z wyraźnie zaznaczonymi piersiami, namacalnymi wypukłościami, wykadrowane od szyi do łona kobiece ciała, zatrzymujące na sobie odrobinę przechodniej uwagi.
Jakiś czas temu odwiedziłam Zuzę w jej mieszkaniu przy Jagiellońskiej. Na 230 metrach kwadratowych stworzyła swój prywatny raj, robiący wrażenie równie intrygującego, jak jej twórczość.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz